Przez chwilę chciałem być żołnierzem, ale szybko mi przeszło - wywiad z Arturem Andrusem, ambasadorem Stypendiów św. Mikołaja
W ramach kampanii społecznej "Stypendium zmienia życie" przez cały wrzesień na naszej stronie będziemy publikować wywiady z przyjaciółmi programu Stypendia św. Mikołaja m.in: dziennikarką Martą Januszewską, Edytą Jungowską, Arturem Andrusem, Wojciechem Widłakiem czy Magdaleną Witkiewicz. Dziś zapraszamy do lektury wywiadu z Arturem Andrusem, który od 10 lat jest ambasadorem naszego programu stypendialnego.
Czy lubił Pan chodzić do szkoły? Czy był Pan prymusem?
Lubiłem i nie lubiłem. Jak miała być klasówka, to nie lubiłem, mimo że raczej byłem przygotowany. Tu dochodzimy do odpowiedzi na drugie pytanie - tak, byłem prymusem, a może nawet kujonem. Ale „kujoństwo” mi w pewnym momencie przeszło, chęć zdobywania dobrych ocen - nie. Zatem do końca szkoły średniej należałem raczej do tych lepszych uczniów.
Gdzie chodził Pan do szkoły? Jak ją wspomina?
Szkół było kilka. Pierwsza - dwuklasowa szkoła w domu naszej nauczycielki w Zabrodziu koło Soliny. Tam ukończyłem tylko pierwszą klasę, bo później przeniesiono nas do pięknej, nowo wybudowanej szkoły w Bóbrce. Jak wspominam? A jak można wspominać szkołę, kiedy w klasie ma się siedmioro czy ośmioro kolegów, na lekcję wuefu wychodzi się do ogródka, w ogródku spędza się też przerwy, a po drodze do szkoły stoi orzech, na który można się wspiąć i trochę orzechów sobie utrząsnąć? W Bóbrce też było fantastycznie. Potem, siódmą, ósmą klasę podstawówki i liceum kończyłem już w Sanoku. Liceum uważam za najpiękniejszy czas mojego życia. Do dzisiaj trwają przyjaźnie, właśnie zbieramy się na spotkanie pięćdziesięcioletnich licealistów. Czasem słyszę jak ludzie narzekają na swoje szkoły - nie wiem, czy ja miałem takie wyjątkowe szczęście, czy umiem zostawiać w pamięci tylko to co dobre, ale ja swoje szkoły wspominam z dużą czułością.
Gdzie zazwyczaj spędzał Pan wakacje, kiedy był Pan uczniem?
Pewnie wszyscy myślą, że jak się mieszkało w Bieszczadach, to nie było potrzeby wyjeżdżać gdziekolwiek. I rzeczywiście, na pierwszy obóz harcerski pojechałem z Soliny do Polańczyka, jakieś 10 kilometrów od domu. Nawet pamiętam jak tam dotarłem - wujek Zbyszek podrzucił mnie statkiem spacerowym „Żubr”. Miał cały statek turystów, ale skąd oni mogli wiedzieć, że przycumowanie w Polańczyku i wyrzucenie na brzeg jakiegoś harcerza nie jest stałym punktem każdego rejsu? Ale wyjaśniam - jak się mieszka w Bieszczadach, to chce się z nich wyjeżdżać. Przynajmniej na wakacje. I większość miejsc, które zobaczyłem w czasach szkolnych, to podróże z harcerzami. Świnoujście, Staszów, potem wielkie wyprawy zagraniczne - NRD, Czechosłowacja.
Czy pamięta Pan swój pierwszy dzień w szkole lub jakie jest Pana pierwsze wspomnienie ze szkoły?
Pierwszego nie pamiętam, a pierwsze wspomnienie mam takie, że wychodzimy do ogródka z panią na lekcje wuefu i tańczymy „Zasiali górale proso”. Do dzisiaj umiem powtórzyć ten układ choreograficzny. Jeszcze jedno z pierwszych wspomnień szkolnych: mama pakuje mi do tornistra kanapkę i znajduje ją tam po kilku dniach. To się zmieniło. Jak mam dzisiaj zapakowane coś do zjedzenia - nie zapomnę zjeść.
Czy miał Pan nauczyciela, który miał największy wpływ na całe Pana dalsze życie?
Nie wymienię jednego. Pewnie nie wymieniłbym też wszystkich, którzy kiedykolwiek mnie uczyli, ale na pewno było ich wielu. Zdecydowana większość. I każdemu za coś innego byłbym wdzięczny. Na przykład pani Marii Kuczek, mojej nauczycielce muzyki ze Szkoły Podstawowej Nr 1 w Sanoku zawdzięczam to, że wyszedłem na scenę. Wtedy na scenę szkolną, ale się odważyłem.
Kim chciał Pan zostać w przyszłości, kiedy chodził Pan do szkoły?
Lekarzem. I to konkretnie w ośrodku zdrowia w Solinie. Potem, kiedy w telewizji zobaczyłem „Szpital na peryferiach” brałem już pod uwagę ewentualnie pracę w tym czechosłowackim szpitalu. Wtedy wchodziły już w grę kwestie emocjonalne. Wolałbym być lekarzem w ośrodku zdrowia w Solinie, ale na ten szpital na czechosłowackich peryferiach zdecydowałbym się ze względu na doktor Eliżkę, która była piękna i dobra, a żaden z grających w filmie lekarzy nie był - zdaniem dziesięciolatka z Soliny - jej wart. Potem jeszcze przez chwilę chciałem być żołnierzem, jak mój starszy brat, ale szybko mi przeszło.
Jaki przedmiot lubił Pan najbardziej?
To się zmieniało. Był czas, kiedy uwielbiałem matematykę. Potem nagle poniosło mnie w stronę historii. Chyba zawsze sprawiał mi przyjemność język polski. A, i jeszcze coś - bardzo lubiłem język rosyjski. Na każdym etapie nauki, tym językiem, który wtedy traktowaliśmy wszyscy jako coś niepotrzebnego, narzuconego, moje rusycystki potrafiły mnie naprawdę zainteresować. To od nich dowiedziałem się kto to jest Wysocki, to dzięki nim usłyszałem Okudżawę czy Żannę Biczewską. Dawały mi delikatnie do zrozumienia, że w tym języku na „in” kończy się nie tylko Lenin, ale przede wszystkim „Puszkin”. O! Uwaga! Będzie puenta w języku obcym! I teraz, kiedy wspominam swoje szkoły: Ja pomniu cziudnoje mgnowienie.
Celem ogólnopolskiej kampanii społecznej "Stypendium zmienia życie" Fundacji Świętego Mikołaja jest zwrócenie uwagi na sytuację zdolnych dzieci z niezamożnych rodzin. Kampania jest współfinansowana przez Narodowy Instytut Wolności - Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich NOWEFIO na lata 2021–2030.